No wiecie – dla dzieci, czyli ranking produktów udających wodę

Wody smakowe zawdzięczają swoją nazwę temu, że ich głównym składnikiem jest woda. Woda jest jednak głównym składnikiem także coli, piwa i świń, więc...W filmie „Hudsucker Proxy” jest scena, w której Tim Robbins przedstawia Paulowi Newmanowi, członkowi zarządu wielkiej korporacji, schemat nowego, innowacyjnego produktu. Ten schemat to kółko narysowane na kartce. Widząc nieco zdezorientowaną minę rozmówcy, Robbins wyjaśnia: „no wie pan – dla dzieci”.

W „Hudsucker Proxy” chodziło o hula-hoop, ale kółko to również idealny schemat produktów, których ranking z przyjemnością oddaję do użytku.

Oczywiście chodzi o wodę. Wodę smakową.

…?

No wiecie – dla dzieci.

Nota od wydawcy: tych z Was, których czytanie długich tekstów męczy, zachęcam, aby jednak się przemogli. Jeśli jednak nie dadzą rady, to niewielkim wysiłkiem związanym z przewijaniem tekstu można dotrzeć do samowystarczalnego i samotłumaczącego się podsumowania w formie obrazkowej.

Woda smakowa dla dzieci nie jest jakąś tam zwyczajną wodą; to woda z wkładką. A właściwie z co najmniej dwiema wkładkami, z których obecność jednej – tej mniejszej, statystycznie pomijalnej – jest podkreślana przez producentów z zapałem godnym lepszej sprawy, a drugiej – tej wielokrotnie większej – zbywana milczeniem.

Mimo że wody smakowe dla dzieci to pod względem składu w większości nadal woda, to przepisy bezdusznie klasyfikują je – o czym producenci wód smakowych wspominają tak cicho, jak tylko mogą – jako napoje. Zapewne zresztą słusznie, bo „w większości wodą” jest także oranżada, cola, piwo, wino czy wódka, ale nikomu jakoś nie przychodzi na myśl nazywanie ich wodą.

Ba, „w większości wodą” jest nawet świnia czy ryba (ale – co może kogoś zaskoczyć – większość syropów malinowych już „w większości wodą” nie jest, bo nawet 2/3 stanowi w nich czysty cukier).

W zasadzie można więc zastanowić się, dlaczego producenci „wody” smakowej dla dzieci (pozwólcie, że od teraz konsekwentnie będę używał cudzysłowu w odniesieniu do tych produktów) stawiają swoje wyroby w okolicach wody mineralnej, a nie na przykład koło Coca-Coli czy na stoisku mięsnym.

Przejdźmy jednak do rankingu, bo inaczej zaraz zapomnimy o wspomnianym na wstępie hula hoop. A tego bym nie chciał, gdyż hula hoop stanowi ono idealny pretekst do przedstawienia jego pierwszego bohatera: Jupika.

Jupik Aqua truskawka

Jupik Aqua: zawodnik nr 1

Jupik Aqua: zawodnik nr 1

Jupik Aqua to produkt firmy Hoop Polska, w dodatku produkt nie byle jaki. Jupik Aqua to bowiem zwycięzca prestiżowego (takim słowem przynajmniej określa go samo Hoop) konkursu Water Innovation Award 2008 w Wiesbaden.

Tak, tak, drodzy Czytelnicy. W wodzie, produkcie (?) wydawałoby się odpornym na jakiekolwiek innowacje, wciąż jeszcze można sporo namieszać i w dodatku zgarniać za to nagrody. Sprawdźmy, za co konkretnie:

Jest to pierwsza na polskim rynku woda smakowa marki dziecięcej. Dzięki brakowi słodzików i bardzo niskiej kaloryczności, stała się doskonałą odpowiedzią na potrzeby rynku.

Źródło: Junior Brand Manager (poważnie!) Hoop Polska

„Woda o bardzo niskiej kaloryczności” – czy to nie brzmi zachęcająco? Z pewnością, przynajmniej do momentu, w którym przypomnimy sobie, że woda powinna mieć nie tyle bardzo niską kaloryczność, co zupełnie zerową kaloryczność.

Być może jednak rzeczywiście rynek potrzebował produktu dostarczającego dzieciom substancji, na której ciągły niedobór dzieci najwyraźniej cierpią: cukru. Bo to cukru w „wodach smakowych” jest wielokrotnie więcej niż, jakby to powiedzieć, smaku, co każe postawić pytanie: dlaczego w ogóle „wody” smakowe, a nie „wody” cukrowe?

Albo chociaż buraczane lub trzcinowe?

Albo płodowe?

Ops, przepraszam za ten chamski, seksistowski wybryk. Osoba za niego odpowiedzialna zostanie natychmiast zwolniona!

W każdym razie taki Jupik jest na przykład ponad 20 razy bardziej „wodą” cukrową niż „wodą” smakową. I nie jest w tej kategorii bynajmniej rekordzistą, głównie ze względu na zawrotną – jak na tę kategorię produktów – zawartość soków. Całe 0,2%. Z grubsza licząc, w półlitrowej butelce soku jest go 1 ml – jedna piąta łyżeczki od herbaty.

Wobec drobnych 4,4% zawartości cukrów (białego i w postaci syropu glukozowo-fruktozowego).

Niewiele? Może i 4,4% nie robi specjalnie wrażenia, kiedy jednak Twoje dziecię opróżni butelkę Jupika, przyjmie 63% dawki cukru, jakiej dostarczyłaby mu puszka Coca-Coli. Tak, tak, drogie, odpowiedzialne, dbające o diety swoich pociech mamy. Tej niedobrej, słodkiej Coli.

A skoro jesteśmy przy Coli, to zamiast liczyć kostki czy łyżeczki cukru, pozwolę sobie przyjąć zupełnie nową jednostkę ilości cukru: puszkacolę. Jedna puszkacola to oczywiście ilość cukru zawarta w jednej puszce tego napoju, czyli 35 g.

Jupik dostarcza zatem 0,63 puszkacoli cukru.

Nestlé Aquarel smak truskawkowy

Nestle Aquarel: zawodnik nr 2

Nestlé Aquarel, mimo stojącego za nim potężnego koncernu, to zawodnik dość mizerny, i to w kilku wymiarach. Najbardziej oczywistym są gabaryty: butelka to zaledwie 330 ml, w porównaniu do półlitrowych butelek konkurencji. W tak małej butelce pomijalne ilości ewentualnego soku truskawkowego byłyby oczywiście jeszcze bardziej pomijalne, dlatego producent postanowił nie zawracać sobie nim głowy, i nie dodał go do produktu wcale – jego miejsce zajął „naturalny aromat truskawkowy wraz z innymi naturalnymi aromatami”.

Słabiej (a właściwie: „słabiej”) niż konkurencja Aquarel prezentuje się również na froncie cukrowym: produkt dosładzany jest glikozydem stewiolowym, czyli pochodzącą ze stewii naturalną substancją słodzącą, będącą – jak chcą internetowe źródła, takie jak na przykład serwis Polskiej Federacji Producentów Żywności Związku Pracodawców – około 200-300 razy (!) słodszą od samego cukru.

Wydawałoby się, że dodatek czegoś tak piekielnie słodkiego powinno uczynić stosowanie cukru absolutnie zbędnym, ale nadzieje te już jakiś czas temu rozwiała słodzona stewią Coca-Cola Life. Tak więc, mimo że dawki cukru są mniejsze niż u konkurentów, Nestle udało się wsypać go do butelki prawie 12 g, czyli 0,33 puszkacoli lub – zgodnie z informacjami przedstawionym na opakowaniu – dawkę odpowiadającą 13% dziennego zapotrzebowania na cukier osoby dorosłej.

Swoją drogą stosowanie skali przeznaczonej dla dorosłych na produktach przeznaczonych dla dzieci zawsze mnie urzekało.

Nie wspominając już o tym, że cukier – chociażby były dokładnie te same kryształki – jest inaczej przyswajany i przetwarzany przez organizm, jeśli trafi do niego w pokarmie stałym, niż gdy „wzbogaci” się nim napój, więc machnięcie ręką typu „co komu szkodzi, to tylko 13% dziennego zapotrzebowania” jest drogą na manowce.

Jeśli się bowiem dobrze poszuka, to można znaleźć w sieci chociażby wyniki badań wskazujące na to, że dokładnie ta sama ilość cukru dodana do napojów bardziej sprzyja nadwadze i otyłości niż dodana do pokarmów stałych.

Zostawmy jednak naukowców z ich nudnymi badaniami i przejdźmy do ostatniego zawodnika w rankingu.

Kubuś Waterrr o smaku truskawki

Kubuś Waterrr: zawodnik nr 3.

Kubuś Waterrr: zawodnik nr 3.

Kubuś Waterrr. Landrynka (a pewnie nawet kilka landrynek – 26 g cukru w butelce 0,5 l), która najusilniej ze wszystkich wymienionych marek stara się wmówić swojemu konsumentowi – a właściwie dbającej o jego zdrowie mamie – że poza kapką soku z truskawek jest krystalicznie czystą wodą. Nazwa („Waterrr”), zabiegi graficzne takie jak „doWODY jakości” czy powiększona czcionka, którą na liście owych dowodów wymieniona jest „woda”, czy wreszcie wyeksponowana informacja „bez konserwantów”.

Pytanie tylko – co tu w ogóle konserwować? Śladowe (0,1%) soku truskawkowego? Bliżej niesprecyzowane ilości soku cytrynowego? Aromat? A może cukier, który sam w sobie ma właściwości konserwujące, a którego jest – bagatela – ponad 50 razy więcej niż tak eksponowanego soku?

Tak na marginesie, zawartość cukru czyni z Kubusia Waterr o smaku truskawki zdecydowanie najsłodszą „wodą” w zestawieniu. A właściwie „wodddą”, opatrzoną – w ramach przekonywania o wybitnie zdrowym charakterze produktu – łapką „naturalnie od Kubusia”.

Naturalnie-sraturalnie. Cola też ostatnio twierdzi, że jest naturalna.

Naturalnie-sraturalnie. Cola też ostatnio twierdzi, że jest naturalna.

W tym miejscu może warto postawić pytanie, którego publiczne stawianie kosztowało niedawno niejaką Justynę Markowską nieprzyjemne telefony od agencji PR reprezentującej Maspex, mianowicie: czy Kubuś to śmieciowe picie?

Mam wrażenie, że pytanie jest retoryczne, ale jeśli przedstawiciele agencji Maspeksu mieliby zastanawiać się, czy w związku z brakiem odpowiedzi na to pytanie zasługuję na telefony ze wzmiankami o prawnikach, odpowiem: tak, to śmieciowe picie.

Co samo w sobie nie interesowałoby mnie ani trochę, gdyby tylko Kubuś, Jupik, Aquarel i podobne produkty, szczególnie te przedstawiane jako produkty dziecięce, nie próbowały udawać czegoś innego, niż to, czym faktycznie są. To po prostu ordynarna manipulacja, przy czym najbardziej ordynarna (tu kolejny ukłon w stronę agencji Maspeksu) jest – moim skromnym zdaniem – manipulacja w wydaniu Kubusiowym. Jestem nawet nieco zdziwiony, że mimo że wszystkie te produkty funkcjonują na rynku od lat, żaden UOKiK czy inna państwowa instytucja nie dobrała im się jeszcze do dupy.

O pardon – do dupppy.

Przejdźmy jednak do podsumowania.

Podsumowanie oraz oddanie sprawiedliwości Kubusiowi

Pod względem potencjału energetycznego, czyli ilości dostarczonego cukru, bezapelacyjnym zwycięzcą jest oczywiście Kubuś. Ten sam Kubuś, który przedstawił takie wiarygodne doWODY na to, że jest wodą…

dla-dzieci-ranking-cukierNajmniej cukru dostarcza Nestlé Aquarel, ale przede wszystkim dlatego, że… sprzedawana jest w najmniejszej butelce.

Równie ciekawe jest zestawienie ilości soku owocowego i ilości cukru, czyli wspomnianych na wstępie wkładek: tych statystycznie pomijalnych, o których obecności producenci trąbią jednak na cały regulator (może z wyjątkiem Nestlé, które trąbi jedynie na pół regulatora) oraz tych, których obecność – mimo że jest to obecność zaznaczona zdecydowanie silniej – jest konsekwentnie przemilczana.

Może jestem nieco przewrażliwiony, ale naprawdę wydaje mi się, że na opakowaniach "wód" smakowych nieco zbyt duży nacisk położono na aspekt owocowy...

Może jestem nieco przewrażliwiony, ale naprawdę wydaje mi się, że na opakowaniach „wód” smakowych nieco zbyt duży nacisk położono na aspekt owocowy…

Trzeba jednak przyznać, że Kubuś Waterrr, który wydaje się bezapelacyjnym zwycięzcą rankingu, ma wiele twarzy. Tudzież smaków.

W niniejszym rankingu porównywałem ze sobą „wody” o smaku truskawkowym, bo chciałem porównywać produkty analogiczne, a tylko „wody” o tym smaku wszyscy trzej producenci dostarczyli do mojego lokalnego hipermarketu. A właściwie to nawet nie trzej, bo dwaj – Jupik chyba popadł w niełaskę Tesco, bo mimo że marka ta była obecna w sklepie, to akurat wód smakowych musiałem szukać w innym sklepie.

Tymczasem, jeśli wyjść poza truskawkowe ramy , okazuje się, że Kubuś wprowadza w swojej ofercie zmiany, i być może są to zmiany zwiastujące rewolucję.

Ten obrazek straszliwie stracił na aktualności

Ten obrazek straszliwie stracił na aktualności/

Po pierwsze, nieaktualną jest już informacja, która do teraz okresowo wzbudza wesołość lub oburzenie na różnych pro-zdrowo-żywieniowych fan page’ach (chodzi konkretnie o widoczny obok obrazek z mojego archiwalnego tekstu), że Kubuś Malinowy zawiera ponad 50 razy więcej cukru niż soku z malin. Teraz jest to „tylko” prawie 50 razy więcej cukru niż soku, gdyż Kubuś zmniejszył zawartość cukru w tej wersji Waterrra z 5,4 g / 100 ml do 4,8 g / 100 ml.

Zasadnicza różnica, prawda?

Podobnie zasadnicza jest zmiana nazwy z „Waterrr malinowy” na „Waterrr o smaku maliny”. Przypuszczam, że to ostatnie to efekt jakiejś niezwykle stanowczej interwencji państwowego nadzoru. A jeśli tak, to znaczy, że ten jednak istnieje i działa! I dba o to, żeby producenci nie robili nas w balona! Hurra!

Taki mały paradoks: bohater Dark Side objął patronatem wodę Light.

Taki mały paradoks: bohater Dark Side objął patronatem wodę light.

Po drugie (i ważniejsze), w związku ze zbliżającą się wielkimi krokami premierą siódmej części Star Warrrs… ops, przepraszam, Star Wars, Waterrr pojawił się w opakowaniach nawiązujących do Gwiezdnej Sagi, a w dodatku – z zupełnie nową zawartością.

I tu rzeczywiście można mówić o solidnej różnicy, gdyż w wersji malinowo-granatowej, czyli „wodą” przebraną za Dartha Vadera znajdziemy zaledwie 2,4 grama cukru na 100 ml i aż 0,2-procentową zawartość soków owocowych, co powoduje, że cukru jest w nim tylko ok. 10 razy więcej niż soku.

Wyobrażacie sobie? Tylko 10 razy więcej!

Rany, nie macie pojęcia, jakim nadludzkim wysiłkiem powstrzymałem się przed wzięciem słowa tylko w cudzysłów… A i wysiłku przy zaledwie i również bym nie pomijał!

W każdym razie, jak tak dalej pójdzie, Kubuś gotowy, wzorem koncernu Nestlé (któremu udało się wyprodukować płatki kukurydziane bez glutenu), wypuścić na rynek wodę bez cukru.

I to dopiero będzie murowany kandydat do Water Innovation Award!

 

Zdjęcie cukru wykorzystane w grafice tytułowej: Anton Smirnov. Tekst został zgłoszony do konkursu znanego kiedyś jako Blog Roku.