Dlaczego ja byłem taki, kurwa, grzeczny?

No właśnie, dlaczego? Dlaczego bawiłem się w subtelne sugestie, zamiast napisać prostu z mostu, co ja o tym wszystkim myślę?

Pytanie jest retoryczne: wiem, czemu. Ale nie będę Was zanudzał odpowiedzią.

Tym bardziej, że nic straconego. Napiszę teraz. Aha, nie przejmujcie się, że Wam uszy zwiędną. Jedyna bluzga w całym wpisie już padła.

Od jakiegoś czasu – dokładnie od przełomu sierpnia i września – spece od facebookowego marketingu debatują nad tym, jak walczyć z coraz słabszym zasięgiem. I nie chodzi tu bynajmniej o problemy związane z telefonią komórkową, ale o to, że – jeśli wierzyć danym podawanym przez samego Facebooka – to, co wszelkiej maści facebookowe profile próbują powiedzieć swoim fanom, właśnie od przełomu sierpnia i września dociera do zdecydowanie mniejszej liczby odbiorców niż wcześniej.

Specjaliści od marketingu nie są jedynymi osobami zainteresowanymi tym, aby to, co mają do przekazania na Facebooku dotarło do jak największej liczby odbiorców. Poza nimi, facebookową komunikacją z mniejszym lub większym znawstwem – zwykle mniejszym – parają się właściciele małych firm, wszelkiej maści pasjonaci prowadzący fan page dla innych pasjonatów, blogerzy oraz patologiczni ekstrawertycy. Także oni z niepokojem graniczącym z rozpaczą obserwują spadające słupki zasięgu i zadają sobie pytanie: „dlaczego?”. Lub też pytanie bardziej konstruktywne: „co z tym zrobić?”.

Pytanie jest tym bardziej palące, w im większym stopniu prowadzony biznes (lub auto-propaganda, w marzących o występie w telewizji śniadaniowej metroseksualnych ekstrawertyków) uzależniony jest od skuteczności działań prowadzonych na Facebooku.

A właściwie od postrzeganej skuteczności działań prowadzonych na Facebooku.

No właśnie, postrzeganej… Teraz właśnie dochodzimy do miejsca, w którym autor felietonu ma okazję popisać się przenikliwością, zmysłem analitycznym i niebywałą intuicją. Pozwólcie więc, że się popiszę.

Wspomniany spadek zasięgu wynikał w dużej mierze – jeśli nie wyłącznie – ze spadku zasięgu wirusowego. I to spadku dramatycznego. W przypadku fan page Maltretingu na każdą setkę fanów Maltretingu, którzy widzieli moje wpisy, przypadało mniej więcej pół setki nie-fanów, którzy moje wpisy widzieli dzięki temu, że ci pierwsi je potolubili, komentowali czy udostępniali. Tak było do sierpnia.

lego_legolas_full

Jedno słowo, a tyle zabawy

Teraz na każdą setkę fanów, którzy widzą wpis, widzących go nie-fanów przypada może z pięciu. I to nawet dla najbardziej popularnych wpisów, takich jak na przykład ta mała wariacja na temat Lego . Przy 25 udostępnieniach i 80 tolubach, obrazek ten zobaczyło – według stanu na dziś – raptem 79 nie-fanów. Co wydaje się zaskakująco niską wartością, bo widać dość wyraźnie, że pod kolejnymi udostępnieniami obrazek zbiera całkiem przyzwoite ilości tolubów od znajomych osób udostępniających. A to z kolei oznacza, że owi znajomi obrazek widzą.

Jednak przynajmniej teoretycznie taka sytuacja była możliwa. Skrajnie nieprawdopodobna, owszem, ale jednak możliwa.

Aż w końcu przytrafiła się taka, która nawet teoretycznie możliwa nie była. Sytuacja ta była bezpośrednim powodem powstania idiotgrafiki poniżej, a ta z kolei – bezpośrednim powodem postawienia tytułowego pytania o moje dobre wychowanie.

Przeczytajcie sobie.

To głupie, swoją drogą. Przeczytać grafikę.

idiotgrafika_stat_fb_popr

"Idiotgrafika" - to dlatego, że nie cierpię infografik.

(Jeśli chcesz udostępnić idiotgrafikę, to jest ona dostępna na Facebooku w wersji polskiej i angielskiej, na Twitterze w wersji polskiej i angielskiej, a także na Google+ i Pinterest – w wersji polskiej) 

Przeczytaliście? Na pewno?

No dobrze, skoro przeczytaliście, to widzicie jak na dłoni, że statystyki Facebooka wyświetlają brednie. Że niski zasięg wirusowy jest tak niski wyłącznie według statystyk Facebooka. I to tych widocznych na samym wierzchu – bo wystarczy zajrzeć nieco głębiej, żeby okazało się, że dane prezentowane przez Facebooka są o kant dupy rozbić.

Zaraz, zaraz – rzeczywiście wystarczy?

Przyjrzyjcie się całej tabeli widocznej w idiotgrafice. Ewidentnie sprzeczne dane pojawiają się w przypadku tylko jednego wpisu. A trzeba pamiętać, że opisany na idiotgrafice przypadek King of Burgers jest przypadkiem dość szczególnym – to fan page, którego produkcje regularnie udostępnia inny fan page – liczący około 60 razy więcej fanów Uwielbiam Bezużyteczną Wiedzę. Czyli – popełniając niewielkie nadużycie – można uznać, że z technicznego punktu widzenia produkcje King of Burgers często stają się wirusami. (Wirusami w tym sensie, że docierają do znacznie większej liczby odbiorców niż liczba fanów KoB).

Czy więc przeciętny administrator fan page’a na Facebooku ma szanse zauważyć anomalie w danych? Hmmm… jak by to powiedzieć… A jak często przeciętnemu administratorowi fan page’a na Facebooku – na przykład jakiemuś drobnemu przedsiębiorcy – udaje się opublikować naprawdę wirusowy wpis? Jak często jego wpisy udostępnia inny fan page, taki 60 razy większy?

Odpowiedź brzmi: rzadko. Bardzo rzadko. To, że statystyki Facebooka wyświetlają brednie, trudno jest zauważyć na własnym przykładzie. (A przynajmniej jest tak na w przypadku statystyk prezentowanych na poziomie poszczególnych wpisów. Zbiorcze statystki tygodniowe prezentują – w zestawieniu ze statystykami poszczególnych wpisów –  stosunkowo wysokie wartości zasięgu. Nie są one ze sobą wprost porównywalne, ale – wkładając nieco więcej wysiłku, nawet właściciel przeciętnego fan page’a mógłby zauważyć, że statystki na poziomie poszczególnych wpisów i statystyki zbiorcze są ze sobą sprzeczne.)

W dodatku, tak się dziwnie składa, że w interesie Facebooka – rozumianym jak najbardziej walutowo – leży, aby użytkownicy kierowali się tymi bredniami. I to nie jest żadna teoria spiskowa. To jest stwierdzenie faktu. F-a-k-t-u. Teoria spiskowa będzie dopiero za chwilę.

Jak zapewne wiecie, Facebook umożliwia administratorom fan page’y płatne podbijanie „oglądalności” produkowanych przez nich treści po to, aby dotrzeć do większej liczby użytkowników (jeśli tego nie wiecie, to teraz już wiecie, a jeśli jednak wciąż nie wiecie, to możecie o tym przeczytać).

W interesie Facebooka leży, aby użytkownicy kierowali się zaniżonymi danymi o zasięgu własnych treści, bo wtedy będą oni bardziej skłonni skorzystać z płatnej promocji swoich wpisów tudzież będą skłonni zapłacić za nią więcej.

I jeszcze raz powtórzę – to nie jest teoria spiskowa. To jest fakt.

Teoria spiskowa będzie teraz: Facebook specjalnie prezentuje w statystykach zaniżone dane. Tak, dokładnie tak uważam. Bardzo wątpię, żeby to był po prostu błąd – raczej z premedytacją przygotowany algorytm, liczący zasięg w oparciu o kuriozalne założenia. Założenia nieintuicyjne i sprzeczne nawet z facebookową definicją zasięgu.

Oczywiście nie wykluczam, że zaniżone dane pierwotnie rzeczywiście były efektem błędu. Tylko że błąd ten utrzymuje się zbyt długo. Branża socialmediowa od dwóch miesięcy lamentuje nad spadającym zasięgiem wirusowym i echa tego lamentu musiały dotrzeć do Facebooka. I musiałyby – jeśli to rzeczywiście był błąd – sprowokować chłopaków z Facebooka do podrapania się w głowę i stwierdzenia: „Cholera, co też ci ludzie gadają? Przecież zasięgi nie powinny były spaść. Sprawdźmy to.”

I być może nawet sprowokowały. Z tym że w takim wypadku sprowokowały także do kolejnego stwierdzenia: „I bardzo dobrze. Niech gadają. Niech lamentują. I niech nam płacą.”

Wpędzające w depresję podsumowanie zasięgu danego wpisu na Facebooku jest widoczne dla administratorów fan page’y pod każdym wpisem na danym profilu. Tuż obok tych danych widoczne jest rozwijane menu „promuj”. I menu to roztacza przed administratorem świetlane wręcz wizje, jeśli chodzi o liczbę użytkowników, którzy zobaczą wpis po opłaceniu.

Sami zobaczcie. Mój najlepszy wpis podobno widziało nieco ponad 3000 osób. Nie przeciętny, nie średni – najlepszy! A tu okazuje się, że za jedyne 17 złotych mogę ten wynik wyrównać, a za raptem stówkę – poprawić sześcio-, a nawet dziesięciokrotnie!

facebook_promuj_wpis

W przeciwieństwie do statystyk, narzędziu sprzedażowemu trudno odmówić rozmachu jeśli chodzi o obliczanie spodziewanego zasięgu.

Myślicie, że łatwo byłoby mi się oprzeć takiej wizji, jeśli byłbym głodnym sukcesu biznesowego małym przedsiębiorcą, który wydając raptem stówkę może dotrzeć do 33,8 tysiąca użytkowników, a w każdym z nich widziałbym potencjalnego klienta?