Kupą, mości panowie!

kupa_philips_tnJakiś czas temu pytałem chłopaków z facebookowego profilu Philps Polska o badania, z których wynikałoby, że tzw. żarówki ekologiczne rzeczywiście są mniej uciążliwe dla środowiska niż żarówki tradycyjne. I to takie badania, które brałyby pod uwagę coś więcej niż tylko zużycie energii przez samą żarówkę. Bo nie wiem czy wiecie, ale ekologiczna świetlówka zawiera pokaźną całkiem listę rozrywkowych składników, do których słowo „ekologiczny” jakoś wcale to a wcale nie chce pasować: plastik (to akurat oczywiste), rtęć, metale ciężkie  i – żeby było naprawdę wesoło – pierwiastki promieniotwórcze.

Chłopaki z Philipsa najpierw uprzejmie podsunęły mi link do strony, na której żadnych takich badań nie było, po czym – kiedy poprosiłem raz jeszcze – po prostu mnie olały.

Cóż. Jeśli Philips mnie Olał, to może ja w ramach rewanżu Philipsa Osram?

Zanim zacznę: wszystkie „śródtytuły” pochodzą ze strony www.zuzyteswietlowki.pl, należącej do Elektroeko sp. z o.o. – firmę powołaną „do życia przez największe firmy i organizacje zrzeszające producentów i importerów sprzętu AGD, RTV, IT i Oświetlenia.” (za www.elektroeko.pl) Akcjonariuszami spółki są dwie organizacje branżowe oraz Philips Lighting Poland S.A., General Electric Power Controls sp. z o.o. i Osram sp. z o.o.

Zwykła żarówka, w przeciwieństwie do świetlówek, zwanych „żarówkami energooszczędnymi”, nie zawiera substancji szkodliwych więc nie wymaga selektywnej zbiórki.

Podstawowym – i praktycznie jedynym wykorzystywanym – argumentem za świetlówkami kompaktowymi jest zużycie energii przez samą świetlówkę. Słowo „argument” jest oczywiście nieco na wyrost, ponieważ dyskusji już nie ma: Unia Europejska w swoim etatystycznym pędzie do wspierania wolnego rynku praktycznie zakazała stosowania tradycyjnych żarówek, więc nikogo do niczego nie trzeba już przekonywać, bo i po co?

Tymczasem zużycie energii przez samą żarówkę to tylko część źródeł obciążeń dla środowiska, jakie ona generuje. Żarówkę trzeba najpierw wyprodukować, a po zakończeniu eksploatacji środowisko musi zaabsorbować to, co z niej zostanie. Co wcale nie jest takie proste. O ile zwykła żarówka to nieco metalu (najbardziej egzotyczny jest wolfram, z którego wykonany jest żarnik – to ten drucik, który w żarówce świeci), sporo niczego (wypełniająca żarówkę próżnia lub mieszanina gazów szlachetnych) i szkło, o tyle żarówka „ekologiczna” jest, jak zaznaczyłem na wstępie, zdecydowanie bardziej wyrafinowana chemicznie i fizycznie.

Świetlówki to odpady niebezpieczne.

Tak – w przypadku żarówki ekologicznej środowisko zdecydowanie ma co absorbować. Żeby jednak nie musiało tego robić, powstała cała sieć punktów zbiórki i przetwarzania odpadów, dzięki czemu ekologiczne żarówki – przynajmniej teoretycznie – trafiają do zakładów, w których są rozbierane na czynniki pierwsze, bo to, aby mogły być złożone w nowe, piękne, świecące żaróweczki.

Tak na marginesie: zanim technologiczni puryści spalą mnie na stosie, przyjmijmy, że dla ułatwienia sobie życia będę od czasu do czasu zastępował „świetlówkę kompaktową” słowem „żarówka”, mimo iż świetlówka żarówką nie jest.

Oczywiście cały ten proces wymaga energii: ktoś te żarówki musi przewieźć na miejsce i to jeszcze zapewne tak, by – tłukąc się – nie uwalniały do środowiska oparów rtęci. Ktoś – czy coś musi oddzielić stłuczkę szklaną od plastiku, metali i substancji radioaktywnych. A to wszystko oznacza – uwaga, uwaga – nakłady energii. Brud. Odpady. Emisję różnych świństw do atmosfery.

Zużytej świetlówki nie można wyrzucać do śmietnika, bo zawiera szkodliwą rtęć.

Produkcja również wydaje się bardziej energochłonna: zwykła żarówka to tylko metale i szkło, energooszczędna – cała gama elementów, przybywających do fabryk z różnych miejsc kontynentu / świata. A taka logistyka i sam proces produkcyjny oznacza – uwaga, uwaga po raz drugi – nakłady energii. I oczywiście brud, odpady i emisję.

I tu pytanie: czy ktoś rzetelnie „policzył” łączną uciążliwość dla środowiska wynikającą z używania ekologicznych żarówek? Spróbował oszacować całkowite zużycie energii? Może – jeśliby zebrać do wszystko do kupy – okazałoby się, że żarówki eko wcale nie są takie eko, jak chcieliby je nam przedstawiać ich producenci?

Tym bardziej, że już sam koncept świetlówki kompaktowej jest ekologicznie wątpliwy. Być może wiecie / pamiętacie, że do świetlówek potrzebne coś, co je włączy – starter (fachowo: zapłonnik). Tradycyjnie, sama świetlówka i starter były osobnymi elementami: kiedy zużył się starter, kupowało się nowy, nie wymieniając świetlówki – i na odwrót. Świetlówka kompaktowa ma starter wbudowany. Niezależnie od tego, którą część w trakcie eksploatacji szlag trafi wcześniej, po zużyciu musimy wyrzucić całość.

Takie to eko: dorżniemy świetlówkę – wywalamy razem z nią sprawny, naładowany elektroniką starter, zawierający potencjalnie ołów, metale ciężkie i substancje radioaktywne. (Zresztą to chyba właśnie niektóre metale ciężkie zawarte w starterach są źródłem promieniowania.) Wykończymy starter – wywalamy wraz z nim wciąż sprawną część „świetlówkową”, wypełnioną parami rtęci.

philips-radioactive

A może to jest powód, dla którego żarówki świecą? (Tu akurat tego powodu nie ma.)

A propos substancji radioaktywnych – to właśnie im zawdzięczacie dzisiejszą porcję pytań bez odpowiedzi. Bo wszystko zaczęło się od tego, że przepaliła mi się żarów… świetlówka w łazience. Kupiłem nową, a na jej opakowaniu, poza standardową marketingową ikonografią, znajdował się tajemniczy komunikat: radioactive free glow switch. Bardzo zdziwił mnie fakt, że Philips wspaniałomyślnie sprzedaje mi żarówki pozbawione czegoś, o czym w ogóle nie przypuszczałem, że w żarówkach się znajduje.

No właśnie, drogi Philipsie – jak to jest? Jak dużo substancji radioaktywnych znajduje się w standardowych – a więc takich nie-nie-radioaktywnych – świetlówkach kompaktowych? Jeśli stosunkowo dużo – to jakim cudem są one sprzedawane jako produkt konsumencki, i to do tego ekologiczny? Jeśli pomijalnie mało – to dlaczego brak owych substancji wskazany jako jedna z najważniejszych zalet produktu? No i najważniejsze: czy popijanie Dobrowianki – albo nie daj Boże Staropolanki 2000 – w pomieszczeniu oświetlonym nie-nie-radioaktywną świetlówką jest bezpieczne?

Rtęć ze stłuczonej świetlówki może przedostać się do organizmu człowieka wraz ze skażoną wodą, powietrzem lub pożywieniem.  Około 75% wchłoniętej rtęci zatrzymywane jest przez organizm i kumuluje się głównie w nerkach i wątrobie. Jej szkodliwy wpływ  odbija się na ośrodkowym układzie nerwowym, a działanie jest  bardzo trwałe.

A na koniec – obrazek. Jeśli przyszliście tu z Facebooka, to pewnie go znacie.

kupa_philips_infografika

Jeden magiczny klik i obrazek staje się większy!

I na wszelki wypadek cała instrukcja sprzątania stłuczonej świetlówki. Wytłuszczenia są moje.

W przypadku stłuczenia świetlówki należy podjąć następujące środki ostrożności:

  • Otworzyć okno i wietrzyć pomieszczenie minimum 15 minut, by usunąć opary rtęci.
  • Zabezpieczyć pomieszczenie, żeby dzieci i domowe zwierzęta nie wchodziły do niego. W ten sposób można uniknąć rozniesienia resztek rtęci w inne miejsca.
  • Założyć gumowe rękawiczki.
  • Zebrać stłuczone elementy, nie używając do tego domowego odkurzacza.
  • Wytrzeć miejsce jednorazowymi wilgotnymi ręcznikami papierowymi, by usunąć resztki szkła i luminoforu.
  • Zebrane resztki świetlówki, rękawiczki i ręczniki papierowe powinny zostać umieszczone w szczelnym worku plastikowym, zaklejonym taśmą i przekazane do punktu zbierania razem z innymi zużytymi świetlówkami.
  • Po zakończeniu należy koniecznie umyć ręce.

źródło: zuzyteswietlowki.pl

Coś mi mówi, że jeśli kiedykolwiek zdarzy mi się stłuc taką świetlówkę, to po prostu od razu zadzwonię po straż pożarną. Albo po jednostkę ratownictwa chemicznego.