Ruszył Helios, wstrzymał ceny

Wstrzymał Helios TN

Kiedy w sobotę na Facebooku relacjonowałem, że czuję się w kinie, jakbym oglądał Polsat, miałem już do powiedzenia nieco więcej, niż tylko wyrazy irytacji związane z liczbą serwowanych widzom reklam. Żeby jednak powiedzieć to względnie rzetelnie, chciałem najpierw przeprowadzić mini-przegląd rynku.

No i przeprowadziłem.

Do rzeczy więc. Wraz z kolejnym centrum handlowym, których w stolicy Wielkopolski wciąż odczuwamy jakże palący deficyt, pojawił się niedawno w Poznaniu kolejny operator multipleksów. Wcześniej obecne były już Cinema City i Multikino, teraz mamy jeszcze Helios.

Jak doskonale wiedzą członkowie gimnazjalnych kół przyjaciół wolnego rynku imienia Korwina, im więcej graczy, tym niższa cena oraz im niższe koszty, tym niższa cena. I mają rację. Zamiast dwóch, Poznań ma już trzy marki multipleksów, a dodatkowa opłata za sprzedaż biletu przez Internet wynosi już nie 50 groszy od sztuki, jak to było wtedy, gdy pisałem tekst poświęcony zagadce istnienia tej opłaty, a złotówkę.

Drobne 100% więcej.

Rzeczywiście, konkurencja czyni cuda.

Że przesadzam? No faktycznie, przesadzam. Kwestionowanie prawideł wolnego rynku na przykładzie wejścia Heliosa do Poznania jest może na pierwszy rzut oka efektowne, ale jest też solidną manipulacją. Po pierwsze, wybudowanie jednego kina w Poznaniu nie zmienia zasadniczo układu sił na całym rynku, po drugie – opłata za wydanie biletu wynosiła złotówkę już na początku bieżącego roku (a może i wcześniej), więc wzrosła o owe 100% długo przed uruchomieniem Heliosa, i po trzecie – tak naprawdę żadne prawidła wolnego rynku nie zostały złamane. W końcu w odniesieniu do cen, wolny rynek oznacza jedynie swobodę ich kształtowania, natomiast silna presja na ceny wiąże się z konkurencją,o ile spełnia ona dodatkowe warunki, m.in. jest odpowiednio liczna i pozbawiona dominujących graczy. A tak na rynku kin nie jest. To, co robią multipleksy, to nie wyjątek od zasad wolnego rynku. To ich konsekwencja.

Na szczęście manipulacją nie będzie już stwierdzenie, że sztukę realizacji marży na klientach kupujących bilety w Internecie, Helios opanował w stopniu zdecydowanie wyższym, niż jego szacowni rywale. Helios nie poprzestaje bowiem na marnej złotówce od sztuki, ale celuje w kwotę nawet kilkukrotnie wyższą.

Bo Helios nie naciąga mnie – kiedy przychodzę na seans z żoną i dzieckiem –tylko na dodatkowe 3 złote w związku z tym, że kupowałem bilety przez Internet. To także robią pozostałe multipleksy. Wyjątkowo solidarnie zresztą i w idealnym unisono.

To, co Helios robi, a czego nie robią pozostałe multipleksy, to naciąganie mnie na dodatkowe osiem złotych – oprócz wspomnianych wcześniej trzech – tylko dlatego, że kupuję przez Internet.

O tym, że płacę więcej za bilety, niż wydaje mi się, że płacę więcej za bilety, dowiedziałem się dopiero przed seansem, kiedy przez przypadek rzuciłem okiem na cennik kina, wyświetlany nad zainstalowanymi nad kasami ekranami. Oprócz dostępnych w sprzedaży internetowej biletów normalnych, ulgowych oraz opisanych jako junior/senior, wymieniał on także bilety rodzinne – w sprzedaży internetowej niedostępne i nie wspomniane nawet słowem podczas zakupu.

Żeby rzucić nieco światła na otoczenie konkurencyjne: bilet rodzinny w Heliosie funkcjonuje na identycznych zasadach, na jakich funkcjonuje on w Multikinie – kiedy na seans wchodzi się z dzieckiem, cena biletu dla dorosłego (lub dwójki dorosłych) wynosi tyle samo, ile cena biletu dla dziecka (ulgowego). Jednak w Multikinie nie dość, że można takie bilety kupić w Internecie, to jeszcze wyraźnie zachęca do tego stosowna grafika. Uczciwie.

Multikino - bilety rodzinne

Poza takim zabiegiem graficznym, stosowna opcja jest również widoczna – w dodatku wyróżniona kolorem – na ekranie wyboru rodzaju biletu.

W Cinema City z kolei działa to nieco inaczej. W Cinema City biletów rodzinnych nie ma. Ani w Internecie, ani w kasie. Też uczciwie.

A w Heliosie? W Heliosie bilet rodzinny jako taki kosztuje 4 zł mniej, niż bilet normalny. Co ciekawe, o 4 zł mniej niż bilet normalny, kosztuje także bilet ulgowy oraz junior/senior, bo mimo nominalnie 3 różnych zniżek, wszystkie bilety zniżkowe mają identyczne ceny. Cena zresztą nie jest jedynym punktem wspólnym: kolejnym – i wyjątkowo tu ważnym – jest to, że możliwość skorzystania z ulgi weryfikuje tylko osoba sprawdzająca bilety przed wejściem na salę. Komputer czy telefon, na którym dokonujesz zakupu, nie zażąda przecież Twojej legitymacji studenckiej, legitymacji Twojego dziecka, czy dowodu stwierdzającego, że jesteś w wystarczająco nobliwym wieku, żeby załapać się na ulgę seniora. Te bilety pod względem ceny i metody weryfikacji prawa do ulgi są identyczne.

Cennik Helios.

Bo dobry cennik to taki cennik, który dobrze wygląda w Excelu. Czyli jak najdłuższy.

Helios jednak najwyraźniej nie mógł wprowadzić po prostu jednej kategorii biletu ulgowego – musiał wprowadzić trzy, fundując mi przy okazji oczopląs podczas kupowania biletów w Internecie na rodzinny seans 3D.

Helios - ekran zakupu biletów

Nie jestem pewien, czy to jest cudowne rozmnożenie, czy cudowne podzielenie: wystarczyłyby cztery pozycje, ale jest sześć – tylko że z ośmiu.

Ale to ma sens. W końcu, gdyby w ofercie była zaledwie jedna kategoria biletu ulgowego, trudniej byłoby ją pominąć przy internetowej sprzedaży biletów. A tak, nie dość, że można było ją pominąć, to jeszcze udało się stworzyć wrażenie takiej obfitości zniżek, że ho ho!

Dlatego w tej sytuacji nie pozostaje mi już nic innego, jak tylko gorąco podziękować kinu Helios, że mogłem zapłacić za 3 bilety 11 zł więcej niż powinienem, tylko dlatego, że kupowałem w rzekomo najtańszym kanale dystrybucji. Kiedy następnym razem będę wybierał się do kina, będę Tobie, Heliosie, pamiętał tę hojność.

Moją hojność.

***

Właściwie powinienem wzruszyć ramionami. Albo poirytować się prywatnie, bez uzewnętrzniania na blogu. 11 zł samo w sobie nie zasługuje na to, żeby swoją irytacją dzielić się publicznie. Tylko że to nie jest kwestia wyłącznie 11 złotych.

Pod moją facebookową uwagą na temat polsatowego charakteru bloku reklamowego przed filmem, jeden ze stałych czytelników napisał: „Z tego powodu nie chodzę do kina”. Nie musiał długo czekać na drwiącą odpowiedź: nie chodzisz do kina z powodu reklam przed seansem? Które – skoro tak baaaardzo ci przeszkadzają – można po prostu pominąć, przychodząc później na seans?

Brzmi logicznie, tylko… tylko kiedy zaczęliśmy traktować 20 czy 30 minut nachalnej reklamowej młócki przed filmem jako coś normalnego? Dlaczego, żeby tę młóckę ominąć, miałbym spóźniać się do kina na przykład o 20 minut i ryzykować, że będę młócony przez kolejne 10 minut, albo o 30 minut, ryzykując, że nie obejrzę pierwszych 10 minut filmu?

Na marginesie: pewnie sporej części z Was obił się o oczy tekst na blogu In movies I trust, którego autorka, zanim dane było jej zobaczyć ostatni film o perypetiach Bridget Jones, była przez godzinę raczona czymś, co rzeczniczka Multikina (organizatora feralnego seansu), nazwała później „prelekcją”: żenującymi konkursidłami, takimiż pokazami, rozdawnictwem, ankietami i tanią konferansjerką ku chwale sponsorów. Oraz, a jakże, standardowym blokiem reklamowym na dokładkę. Co mnie osobiście w tym tekście uderzyło, to to, że jego autorka momentami wydawała się bardziej oburzona przaśnym, nieprofesjonalnym charakterem marketingowej szopki, niż faktem, że ta w ogóle miała ona miejsce.

Ba – w dużym stopniu usprawiedliwiała to. „Żyjemy w takich, a nie innych czasach, że promowanie marek i usług jest czymś oczywistym” – napisała komentując wypowiedź rzeczniczki Multikina.

Oczywistym? A kto nas o tym przekonał – czy aby nie reklamodawcy?

Przypominam: mimo coraz większego podobieństwa, kino to nie jest Polsat. Za bilety do kina płacimy, i to wcale niemałe pieniądze. Wycieczka w dwie osoby do multipleksu w weekend to kwota wyższa, niż miesięczny abonament kablówki. Jeśli jest to wyjście rodzinne – nawet w składzie nie kwalifikującym do udziału w programie 500+ – to po doliczeniu najdrobniejszej przekąski stówa pęka spokojnie. W dodatku za bilety płacimy coraz więcej: średnie ceny biletów do kina wzrosły w wciągu ostatnich 5 lat o 21%. Dla porównania, inflacja w tym czasie wyniosła łącznie 8% (źródło danych w obu przypadkach: GUS).

Na kolejnym marginesie; ciekawe, czy dane GUSu uwzględniają to, jak kina skwapliwie wykorzystują dodatkowe okazje do zarobku. Seans 3D? Do ceny biletu proszę dodać 3 zł. Ale to nie wszystko, wszak jeszcze trzeba dokupić okularki – kolejne 3 zł, które formalnie nie są wliczane w cenę biletu. Zakup przez Internet lub aplikację mobilną? A jakże, wspominaliśmy, złotówkę poproszę – również księgowaną jako, ekhm, „dochody pozaodsetkowe”.

A przecież na cenie biletów przychody multipleksów się nie kończą. W ramach radosnego mariażu zwiększania sprzedaży usług dodatkowych i ograniczania zatrudnienia, Multikino – przynajmniej w tych obiektach, w których bywam – zlikwidowało kasy jako takie i przeniosło je do barów. Teraz, zanim kupisz bilet, jest spora szansa, że wysłuchasz litanii zapytań dotyczących przekąsek i napojów, następnie – jeśli zdecydujesz się jedynie na napój lub jedynie na przekąskę – uprzejmej propozycji kupna w zestawie, w którym niezamówiony wcześniej składnik będzie kosztował zaledwie dodatkowe dwa złote, by wreszcie usłyszeć pytanie, czy nie życzysz sobie może dużego napoju zamiast średniego, bo tylko teraz litr Coli kosztuje zaledwie złotówkę więcej, niż pół litra.

Nie, dziękuję, jeśli czegoś potrzebuję, to właśnie pół litra.

Oczywiście jest spora szansa, że samo kupno pójdzie Ci bardzo sprawnie, bo – jeśli przed Tobą będzie kolejka – usłyszysz tę serię pytań i odpowiedzi wielokrotnie. I co prawda znacząco wydłuży to czas oczekiwania na bilet, ale przynajmniej, kiedy przyjdzie Twoja kolej, będziesz już dobrze przygotowany.

Trzeba jednak przyznać, że pęd kin do zagonienia klientów do barów jest zrozumiały. 21-procentowy wzrost cen biletów w ostatnich 5 latach, nawet przy założeniu, że nie uwzględnia on bonusów w postaci dodatkowych opłat (3D, Internet), blaknie przy cenach w kinowych barach. Patrząc na cenę półlitrowej butelki wody, jestem gotów przysiąc, że pochodzi ona z wydrążonej przez jakąś szlachetną charytatywną fundację studni w małej wiosce w Sudanie, skąd jest transportowana do kin papieskim helikopterem, bo to po prostu niemożliwe, żeby tyle kosztowała woda z ujęcia Pilsko w Beskidzie Żywieckim.

***

Tak więc drogie multipleksy: jeśli kiedykolwiek zobaczycie u siebie gościa z pękatą reklamówką z Biedronki i w koszulce z napisem „nie kupuję biletów przez Internet”, który kupując bilet w barze („kupować bilet w barze” – jak to fajnie brzmi) stanowczo odmawia jakiegokolwiek cateringu, następnie czeka pod salą co chwila dopytując obsługi, czy reklamy się już skończyły, po czym – uzyskawszy wreszcie twierdzącą odpowiedź – wchodzi na salę, wyszukuje swoje miejsce na środku sali wśród pohukiwań oburzonych widzów, siada, zapala czołówkę (taka latarka na głowę), sięga do torby z Biedry i rozkłada na kolanach wyciągniętą zeń serwetkę, odwija z papieru śniadaniowego przygotowane w domu kanapki i w czasie projekcji przystępuje do konsumpcji, nalewając sobie co chwila herbatę z termosu, to jest szansa, że będę ja.

Bo naprawdę, drogie multipleksy, mam coraz bardziej dosyć traktowania mnie jak widza Polsatu i testowania mojej odporności na półgodzinną reklamową sieczkę. Mam coraz bardziej dosyć ukrywania podwyżek cen biletów poprzez a to dopłaty do zakupu przez Internet, a do dopłat – do i tak przecież droższych – biletów na seanse 3D. (Że już nie wspomnę o cenach biletów zmieniających się w zależności od tego, czy dany tytuł oceniany jest jako kasowy – tu gorąco pozdrawiam Multikino.) Mam coraz bardziej dosyć idiotycznych cen w barach i mam już od dawna dosyć pomysłu łączenia baru z kasą biletową.

I od zawsze mam dosyć smrodu popcornu na sali.

***

Można się spotkać z opinią, że kino domowe i elektroniczna rozrywka nie zagrozi pozycji multipleksów, bo jakby nie patrzeć, wrażenia są jednak nieporównywalne. Tak, to prawda, telewizor nie dorówna ogromnego ekranowi w sali kinowej. Z domowego wzmacniacza nie wykrzeszesz takiego dźwięku, jak z kinowego systemu surround. Ale też kinowy fotel przesiąknięty zapachem prażonej kukurydzy nie dorówna własnej kanapie. No i w domu nikt mnie nie naciąga na dodatkową złotówkę za każdy bilet sprzedany przez Internet, a za zaoszczędzoną w ten sposób kasę mogę sobie kupić piwo. Które mogę sobie spokojnie wypić, bo przecież nigdzie nie jadę.

Tak więc, drogie multipleksy, z każdą małą (?) irytacją, którą fundujecie swoim klientom, rośnie szansa, że kiedy następnym razem przyjdzie mi do głowy pomysł na wyjście do kina, to mniej lub bardziej świadomie przywołam sobie uczucia, jakie wiązały się z poprzednimi wyjściami: poczucie robienia w bambuko i traktowania jak maszynki do oglądania reklam. W efekcie, rośnie szansa, że pomysł wyjścia do kina skończy się na: „eee, może lepiej poczekam na DVD”.

I mam wrażenie, że nie jestem w moich odczuciach odosobniony.

Ludzie naprawdę mają coraz większe telewizory w domach.

PS. Na koniec, na cześć mieszczącego kino Helios centrum handlowego Posnania, jedna z reklam tego centrum, czyli kompozycja pt. „Kobieta z rozkładem przylotów zamiast głowy”.

To akurat grafika z facebookowego profilu Posnanii, ale takie grafiki wisiały na tzw. mieście.

To akurat grafika z facebookowego profilu Posnanii, ale takie grafiki wisiały na tzw. mieście.