Zapamiętaj sobie, dzisiaj…

image

Kiedy przed ostatnimi Walentynkami usłyszałem reklamę jednej z sieci elektromarketów, że akurat obniża ona ceny na „laptopy, tablety i smartfony oraz tysiące innych pomysłów na walentynkowy prezent”, pomyślałem, że jestem w cholerę zacofany i do tego niemożebnie wręcz skąpy, bo ja na Walentynki chciałem zrobić kartkę.

Której zresztą nie zrobiłem – zamiast tego przerobiłem samochód na love mobile tak skutecznie, że do teraz nie udało mi się go doczyścić.

Znaczy z dekoracji nie udało mi się go doczyścić! Z dekoracji!

W każdym razie pomyślałem sobie, że jestem w cholerę zacofany i do tego niemożebnie wręcz skąpy, bo ja na Walentynki chciałem zrobić kartkę.

Piszę o tym, bo kilka dni temu ktoś napomknął w radiu o zbliżającym się Dniu Kobiet i przeszła mi przez myśl myśl (hmmm… czy myśl może przejść przez myśl?), że przy radosnej komercjalizacji świąt i świąteczek, przy pędzie do sprzedawania wszystkiego przy byle okazji, już za kilka lat reklamy będą nas przekonywać, że stosownym zachowaniem na Dzień Kobiet jest nie wręczenie kwiatka, ale wręczenie laptopa, smartfona albo tabletu.

Cóż, muszę powiedzieć, że się o te wspomniane kilka lat pomyliłem: dokładnie dzisiaj usłyszałem reklamę, z której dowiedziałem się, że z okazji dnia kobiet ta sama sieć elektromarketów obniża ceny na „laptopy, tablety i smartfony oraz tysiące innych pomysłów na prezent”.

Drodzy specjaliści od marketingu, nie tylko z omawianej sieci: wbijcie sobie do głowy, że na Walentynki robi się walentynki, a nie kupuje laptopa. Wbijcie sobie do głowy, że na Dzień Kobiet kupuje się goździki, a nie tablet.

Goź-dzi-ki, do konia pana. Taka przaśna polska tradycja. A ja mam niewzruszony zamiar być przaśnym. Bo jest mi z tym bardzo dobrze.

I powiem coś jeszcze, skoro już mówimy o tym, kiedy co się kupuje.

Ja rozumiem, że Coca-Cola chce sprzedawać radość, jakaś inna marka przyjaźń, a w Kauflandzie można dostać – że zacytuję ich slogan, chyba jakiś nowy – „wszystko, co kochasz”, ale to gówno prawda. Coca-Cola nie sprzedaje radości, tylko wodę z cukrem i nadwagę, żadnej marce nie udało się jeszcze sprzedać przyjaźni, a w Kauflandzie są gacie, skarpetki, sery żółte, bułki, śledzie i inne przydatne rzeczy, ale nie ma tam niczego, co kocham. Nawet nie to, że nie ma tam wszystkiego, co kocham – nie ma tam niczego, co kocham.

Ani w Kauflandzie, ani w żadnym innym sklepie.

A jeśli komuś wydaje się, że Kaufland po prostu cierpi na gigantomanię, i to w jakimś zdecydowanie bardziej markowym sklepie należy szukać czegoś, co się kocha, to albo mu się słowo „kochać” zdewaluowało do odpowiednika angielskiego „love”, które facet może użyć wobec faceta mówiąc „I love you, man” i nie zostać posądzonym o bycie gejem, albo powinien jak najprędzej walnąć się solidnie w łeb albo chociaż wybrać do psychologa i wspólnie z nim przegadać i przemyśleć, gdzie należy szukać czegoś, co się kocha.

Naprawdę, lepiej to przemyśleć już teraz, nawet na kozetce u specjalisty, niż robić to kilka lat później, z głową w kuchence gazowej czekając na kres żywota, który nagle okazał się zdecydowanie bardziej pusty niż sugerowałyby to reklamy, mimo że radość kupowaliśmy z Coca-Colą, przyjaźń od innej marki, a ser, śledzie i inne sprawunki zawsze robiliśmy w Kauflandzie.

A ja tymczasem idę po goździki, Media pożal się Boże Expercie.

Fotografia na wstępie: Anna