Allianz cierpi za miliony

W sprzedaży od dłuższego czasu niebywałą karierę robi cross-selling. To zamorskie określenie oznacza wciskanie klientowi, który miał nieszczęście kupić od nas jakiś produkt, całej masy innych naszych produktów, których istnienia klient wcześniej być może nawet nie podejrzewał.

Nazwa cross-selling jest nadspodziewanie adekwatna: klientowi sprzedaje się krzyż, który ten musi następnie dźwigać.

W marketingu z kolei od dłuższego czasu równie niebywałą karierę robi koncepcja zakładająca, że nasze decyzje zakupowe są w dużej mierze podejmowane podświadomie. Zgodnie z tą koncepcją może nam się wydawać, że nasze zakupy robimy w ultra-racjonalny sposób, ale… tak nam się tylko wydaje.

Wygląda na to, że w Allianz miało miejsce jakieś spotkanie działu sprzedaży i działu marketingu. Dział sprzedaży forsował – jak można przypuszczać – tradycyjne podejście do cross-sellingu, a dział marketingu… Dział marketingu musiał wprost kipieć kreatywnością właściwą przedstawicielom swojej profesji, bo koncepcję podświadomych decyzji zakupowych pchnął o poziom wyżej.

Dowód altruizmu chłopaków z Allianz. Altruizmu graniczącego z masochizmem

Dowód altruizmu chłopaków z Allianz. Altruizmu graniczącego z masochizmem

W końcu, skoro decyzje zakupowe podejmowane są podświadomie, to w zasadzie są podejmowane nieświadomie, prawda? Jebut! – nikt nic nie wie, a decyzja jest podjęta! Musi tylko minąć jeszcze trochę czasu, zanim sobie ją uświadomimy. A właściwie – zanim będzie nam się wydawało, że właśnie w tej chwili podjęliśmy decyzję.

I tu właśnie wkraczają tryskające inwencją chłopaki od marketingu Allianza: może lepiej byłoby, gdyby to nie decyzja o zakupie była nieświadoma, ale sam zakup? Ileż to mniej kłopotów dla wszystkich: chłopaki z działu sprzedaży Allianza nie musiałyby nikogo do niczego przekonywać, klient nie musiałby przemęczać się podejmowaniem – nawet nieświadomym podejmowaniem – decyzji… Wszyscy wygrywają , oszczędność na każdym kroku!

I w ten oto właśnie sposób niewiele brakowało, abym – przy okazji przedłużania polisy OC – stał się zupełnie nieświadomym posiadaczem polisy NNW. A właściwie dwóch polis, bo jedną już mam. Od innych chłopaków, nie od Allianza.

Chłopaki z marketingu Allianz wymyśliły sobie bowiem, że na blankiecie przelewu, który trzeba zlecić, aby opłacić składkę OC, jako kwotę przelewu wpiszą sumę składki obowiązkowego ubezpieczenia OC i składki zupełnie nieobowiązkowego ubezpieczenia NNW. Ot, drobne 50 zł ekstra.

Oczywiście tytuł przelewu, w trosce o mój komfort bezdecyzyjny, sugeruje zupełnie jednoznacznie, że kwota przelewu obejmuje wyłącznie składkę OC. (Ciekawe jest to, że jeśli się dobrze przyjrzeć, na kwicie przelewu można się doszukać dwóch różnych tytułów przelewu – jeden bardziej, a drugi mniej widoczny.)

Niestety, szlachetne intencje chłopaków z marketingu Allianz rozbiły się o mur twadogłowych z działu prawnego tejże firmy. Bo to zapewne oni odpowiedzialni są za to, że w corocznej korespondencji od Allianz zawieruszyła się jednak informacja o tym, ile kosztuje samo OC.

Na szczęście chłopakom z marketingu udało się przekonać chłopaków z prawnego, że informacja o NNW nie musi być szczególnie eksponowaną pozycją. I że czcionka z grubsza dwa razy mniejsza od tej widniejącej na blankiecie przelewu z powodzeniem wystarczy.

Niestety… jako, że Allianz już bodajże od 4 lat co roku przesyłał mi błędne papiery (zwykle jakimś cudem nie uwzględnione były przysługujące mi zniżki za – o dziwo – bezszkodową jazdę), to przesłane kwity czytałem dokładnie. No i doszukałem się tego nieszczęsnego NNW…

Ile to ja się namęczyłem podejmując decyzję – brać to NNW czy nie brać? Nieprzespane noce, niespokojne dnie… Jaki byłem wyczerpany, kiedy wreszcie tę decyzję udało mi się podjąć!

Chłopaki z Allianz są jednak cholernymi altruistami, przerzucając ten trud na siebie!