Czasami się zacietrzewiam

W życiu każdego młodego blogera przychodzi taki moment, w którym przestaje używać bluzg wygwieżdżonych, a zaczyna tych niewygwieżdżonych (czyli przestaje pisać „k***a” na przykład, a zaczyna „kurwa”). W życiu każdego młodego rodzica przychodzi taki moment, kiedy w osłupienie wprawia go swoją mądrością Prezes Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej.

Jakiś czas temu postanowiłem pokpić sobie trochę ze skądinąd miłej książeczki dla dzieci, przygotowanej przez Coccodrillo. Napisałem wtedy, że jeśli starczy mi determinacji, to rozwinę tamten wpis, i to rozwinięcie nie będzie poświęcone dziecięcej marce.

I starczyło. Determinacji. I rzeczywiście, nie będzie. Poświęcone Coccodrillo. Będzie poświęcone Lechowi K., Prezesowi Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej.

Wpowiedzi pana K. są cytowane w artykule, jaki można poczytać sobie na Interii, dotyczącym krwawych reklam na ulicach polskich miast. Wspomina się w nim między innymi znane z wiat przystankowych reklamy którejś-tam-części „Piły” z odciętą głową w misce czy niedawną reklamę antyaborcyjną z Fuhrerem i zmasakrowanymi płodami.

Ja może przytoczę tu fragment tego artykułu:

Na argumenty, że reklama zewnętrzna jest obecna na ulicy przez 24 godziny i widoczna zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci odpowiada: „Rozumiem, że to się dzieje w przestrzeni publicznej, tylko że tak naprawdę jeżeli chodzi o kwestię dzieci, to od tego są rodzice”.

– Tak samo jak rodzic może zabronić dziecku kupowania papierosów, może nie pozwolić oglądać telewizji, tak samo może nie pozwolić na oglądanie plakatu. Ja rozumiem, że on się może rzucać w oczy, ale zawsze można z dzieckiem odejść i zwrócić mu uwagę na coś innego. Od nas, rodziców, zależy co i jak my tłumaczymy dzieciom – ocenił prezes Izby.

 Źródło: Interia.

To ja się spytam: jak w praktyce wyglądać zakaz oglądania plakatu? „Słuchaj dziecko, masz zakaz oglądania plakatu”?

„…zawsze można z dzieckiem odejść” – dlaczego mam być kurwa zmuszany do łażenia opłotkami? Bo jakiś bałwan wymyślił sobie, że może w biały dzień wieszać na tablicy w środku miasta obrazki, które w telewizorze nie przeszłyby przed 23:00? (Tak na marginesie – jest akurat po 23:00 i właśnie zaczął się na TVN horror. Ciekawe, czemu nie puścili go przed wieczorynką? Oglądalność jest przecież wtedy lepsza…)

Na ten temat to chyba jeszcze coś napiszę

Odgrażałem się kiedyś, że na ten temat jeszcze coś napiszę

„Od nas, rodziców, zależy co i jak my tłumaczymy dzieciom”? No fakt. Proponuję taki szablon tłumaczenia: „Dziecko, te pourywane ręce, nogi i głowy wcale nie są prawdziwe. Żadnemu panu nie stała się krzywda, to czerwone to ketchup, a reszta to efekt długich godzin pracy w fotoszopie, a nie zabawy piłą mechaniczną. Mam nadzieję, że jak już to wiesz, to nic złego nie będzie się Tobie śniło. Wiesz, nie liczy się przecież tylko Twoje dobro – jeszcze paru modotymojabiznesmenów musi sobie napchać portfele. A zgodnie z prawem popytu i podaży napchali by je sobie mniej, gdyby popyt był ograniczony jakimiś farmazonami o zasadach współżycia społecznego.”

Nie wiedzieć czemu przychodzi mi na myśl „Informator” z Russelem Crowe i Alem Pacino. Jedna ze scen rozgrywa na przesłuchaniu przed bodajże komisją amerykańskiego kongresu. Lata dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku. Przesłuchiwani są szefowie największych koncernów tytoniowych. W pewnym momencie jeden z nich mówi, bez cienia jakiegokolwiek zażenowania, mniej więcej coś takiego: „według naszej najlepszej wiedzy, nikotyna nie uzależnia”.

Żartowałem. Wiedzieć czemu.

PS. Rozmyślnie nie podaję pełnych personaliów, bo dopuszczam mimo wszystko możliwość, że wypowiedzi cytowane przez Interię zostały wypaczone i/lub wyrwane z kontekstu. Ale nie wierzę w nią specjalnie. Zdecydowanie bardziej prawdopodobne jest to, że pan K. broni interesu ekonomicznego swojej branży, nie przejmując się przyzwoitością. Pieniądze nie śmierdzą.