Californication

californication_tn

Pay your Vader very well to break the spell of aging.

Z pewnością obił Wam się o uszy termin „prosument”. Prosument to konsument naszych czasów. Konsument ery swobodnego dostępu do informacji. Konsument wyedukowany. Konsument ery Google’a, Wikipedii i internetowych forów. Konsument, który wie więcej o tym, co kupuje, niż człowiek, który mu to sprzedaje. Albo przynajmniej tak mu się wydaje.

Jak się można domyślać, usatysfakcjonowanie takiego klienta to spore wyzwanie.

Żeby zrozumieć skalę tego wyzwania wystarczy porozmawiać z dowolnym lekarzem o tym, jak wdzięcznym pacjentem jest pacjent świeżo po wykładzie profesora Google’a. (Przy czym w biznesowo-automotywacyjnej nowomowie „wyzwanie” znaczy mniej więcej tyle, co dla przeciętnego Kowalskiego „ból w dupie”.)

Jednak prosument wnosi w działalność biznesową nie tylko wyzwania, ale także okazje. Okazje, by ciąć koszty.

Weźmy na przykład taki krem do twarzy. Krem, którego efekty działania nie dość, że można zobaczyć dopiero po jakimś czasie, to jeszcze słowo „zobaczyć” jest w dużym stopniu umowne. Bo co jeśli na przykład krem ma zwiększać coś tak wymykającego się prostym pomiarom jak elastyczność skóry. Albo wpływać na stopień jej głębokiego nawilżenia. Albo eliminować do 60% oznak starzenia.

Gdyby nie prosument, to – na przykład – aby móc powiedzieć, że po 4 tygodniach skóra osób stosujących krem stała się bardziej elastyczna, trzeba by było

  • zatrudnić sztab doktorów od skóry i profesorów od elastyczności,
  • potem znosić ich niekończące się debaty na temat tego, jak w ogóle mierzyć elastyczność skóry,
  • zafundować im wyjątkowo drogi sprzęt niezbędny do przeprowadzenia ich ekscentrycznych pomiarów
  • i wreszcie wyczekać, aż owi pożal się Boże naukowcy z uporem godnym lepszej sprawy wytypują stu ochotników, których najpierw zmierzą i zważą na wszelkie możliwe sposoby,
  • po czym po 40-dniowym cyklu smarowania i wcierania testowanego kremu zmierzą i zważą ponownie, żeby zobaczyć, czy coś się zmieniło.

Z prosumentem wszystko jest o wiele prostsze: prosument nie musi się zastanawiać nad tym, czym jest elastyczność skóry i jak zmierzyć różnicę między „przed” i „po”. Prosument już to intuicyjnie wie, więc wystarczy go spytać i prosument odpowie. I – jako jednostka świadoma – bez pudła wyeliminuje wszystkie czynniki, które mogłyby zaburzyć jego ocenę.

Prosument bez problemu zredukuje do zera wpływ wszystkich czynników zewnętrznych – jak chociażby innych kosmetyków, które mogłyby wpływać na elastyczność skóry.

Prosument nie uzna, że krem zwiększa elastyczność skóry tylko dlatego, że na jego opakowaniu jest napisane, że zwiększa on elastyczność skóry, więc dokładnie takiego działania należałoby oczekiwać. Więc nawet jeśli nie będzie widział efektów, to nie wytłumaczy sobie, że te efekty być powinny, bo przecież krem tak miał działać.

Ocena prosumenta absolutnie nie będzie wypaczona przez to, że krem do twarzy dostał od miłego producenta za darmo, a ten w dodatku – aby wynagrodzić trud, który nieodzownie wiąże się z przeprowadzaniem tego typu badań – do kremu do twarzy dorzucił krem do rąk, balsam do cycków i peeling do du… znaczy do pośladków. Albo łakocie do dziecka.

Prosument więc nie będzie miał tendencji do bycia miłym dla producenta, od którego dostał oprócz kremu do twarzy także krem do rąk, balsam do cycków i peeling do pośladków albo łakocie dla dziecka. Jeśli krem nie będzie działał, to prosument nie będzie miał żadnych skrupułów, żeby miłemu producentowi sprawić przykrość i stwierdzić, że krem nie działa.

Wbrew temu więc, co mogliby sugerować ludzie małej wiary, testy konsumenckie nie służą temu, by producent mógł zapewnić sobie tanim kosztem soczystą, seksowną liczbę typu „96% skuteczności”, o której na testach laboratoryjnych czy klinicznych nie mógłby nawet marzyć.

Widząc niewątpliwe przewagi takiego podejścia do badania skuteczności w stosunku do nudnego podejścia naukowego i brak jakichkolwiek wad, marketerzy rzucili jeden po drugim zaczęli zrywać z gnuśną tradycją na rzecz nowoczesności i wykorzystywać wiedzę swoich klientów w badaniach skuteczności.

W każdym razie w tym trendzie – bo przecież o trendzie można chyba już mówić – chodzi tylko i wyłącznie o efektywność kosztową.

No, może nie zawsze. W końcu naukowcy miewają ograniczenia, typowe dla ludzi o wiedzy głębokiej acz wąskiej. Bo który na przykład doktor od skóry albo profesor od elastyczności wiedziałby jak działa laser?

A prosument wie. W końcu prosument ma szerokie horyzonty i oglądał „Gwiezdne Wojny”.

I w ten oto sposób dochodzimy do bohatera dzisiejszego wpisu: kremu Revitalift Laser X3.

Kremu o mocy lasera.

Kremu, którego skuteczność potwierdza 96% Polek.

californication_plakat

Laser na przystanku – czy to bezpieczne?

Dzięki szerokiej sieci kontaktów, wysłannikom Maltretingu udało się wejść w posiadanie tzw. narzędzia badawczego, wykorzystanego do zbadania skuteczności L’Oréal Revitalift Laser X3. Oraz – co ważniejsze – do wyników przeprowadzonych za pomocą owego narzędzia badania.

Narzędzie badawcze – czyli ankieta, którą wypełniały testerki – okazało się zresztą nadzwyczaj proste (w myśl zasady, że to proste rozwiązanie są najbardziej genialne).

W końcu jak sprawdzilibyście czy krem, który obiecuje moc lasera, rzeczywiście ma moc lasera? To chyba proste: zadając pytanie „czy używając kremu Revitalift Laser X3 czułaś moc lasera?”.

Aż 96% Polek odpowiedziało na to pytanie: „Tak! Używając Revitalift Laser X3 czułam się jak Darth Vader rozpieprzający Alderaan laserem Gwiazdy Śmierci”.

Zaledwie 4% Polek odpowiedziało: „Nie – używając Revitalift Laser X3 nie czułam się jak Darth Vader rozpieprzający Alderaan laserem Gwiazdy Śmierci”.

Co zaskakujące, żadna z ankietowanych kobiet nie wybrała ostatniej odpowiedzi: „A kto to jest Darth Vader?”. Podejrzewając manipulacje przy wynikach badania, reporter Maltreting.pl zwrócił się z prośbą o wyjaśnienie do – a jakże – Pragnącego Zachować Anonimowość Rzecznika Prasowego firmy L’Oréal Paris.

komiks_californication

californication_wykres

L’Oréal + laser kontra Alderaan – 0:1

A tak na marginesie: akurat Revitalift Laser X3 został poddany badaniom przeprowadzonych przez dermatologów, w których efekty jego stosowania były porównywane z efektami stosowania lasera. W toku badań udało się ustalić, że dzięki kremowi udało się zmniejszyć coś-tam o 18% (laser zmniejszał to samo coś-tam o 20%), a coś innego – o 14% (laser zmniejszał owo coś innego o 17%). To co ja mówiłem o zapewnianiu sobie dzięki tekstom z wykorzystaniem amatorów soczystych liczb, o których w regularnych testach nie ma nawet co marzyć?

No i patrząc na te liczby, wygląda na to, że jakiś taki cherlawy ten laser, z którym porównywał się L’Oréal – Gwiazda Śmierci z pewnością wygładza zmarszczki o niebo lepiej.