Kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach

gibson_neck_tnMężczyzna po przejściach w tym wypadku to Joe Perry, gitarzysta Aerosmith. Kobiety z przeszłością tym razem nie będzie. Będzie za to gitara z przeszłością: Gibson Les Paul Standard Tobacco Burst z roku 1959. I jej młodsza, całkiem współczesna siostra, a właściwie – klon.

Jeśli w tym momencie uznaliście, że popełniam kolejny gitarowy odpał zamiast trzymać się maltretingowego jądra (hmmm… wyobrażam sobie siebie trzymającego się za maltretingowe jądro i nie będę tej wizji z Wami dzielił), to – mimo że macie rację – jesteście w błędzie. Przedmiot dzisiejszych rozważań całkiem nieźle wpisuje się w to, do czego mogliście już się przyzwyczaić na Maltretingu, chociaż tym razem – wyjątkowo – potraktuję go ciepło i pieszczotliwie.

W końcu trzymam się jądra, więc trzeba uważać.

Gibson Les Paul Standard ’59 Tobacco Burst Joe Perry’ego to gitara naprawdę znana. Znana do tego stopnia, że z pewnością większość z Was ją widziała (tak, tak – ten konkretny egzemplarz), nawet jeśli nie jesteście fanami Aerosmith. Ale o tym za chwilę.

Jeśli zwróciliście uwagę na określenie Tobacco Burst, to spieszę z wyjaśnieniem, że dotyczy ono wykończenia (koloru) gitary, nie zaś jej ewentualnych kontaktów z papierosami. Chociaż akurat tych w przypadku gitary Perry’ego nie można wykluczyć. Jest ona wyraźnie nadgryziona zębem czasu, a biorąc pod uwagę tendencje niektórych gitarzystów do popisywania się grą za pomocą części ciała o innych funkcjach statutowych – być może nie tylko czasu.

Les Paul ’59 był bodajże podstawową gitarą Perry’ego w latach ’70. Gitarzysta sprzedał ją w 1981 z dość prozaicznego powodu: potrzebował pieniędzy na Boże Narodzenie. Aerosmith było wtedy w rozsypce, trawione konfliktami i problemami z narkotykami. Kapela stanęła pewnie na nogi dopiero w połowie lat ’80, kiedy raperskie trio Run D.M.C. odkurzyło stary przebój Aerosmith „Walk This Way”, zapraszając do wykonania nowej wersji kawałka Joe i Stevena Tylera (wokalistę Aerosmith, jakby ktoś nie wiedział – to ten z japą większą niż japa Micka Jaggera).

Wraz z wydawaniem kolejnych płyt Aerosmith odzyskiwało i umacniało status supergwiazdy, a Perry zaczął kombinować, jak by tu odnaleźć i odzyskać swój ukochany instrument. (Tak, wiem co napisałem). Jego wysiłki spełzały jednak na niczym, aż do dnia, w którym Brad Whitford, drugi gitarzysta Aerosmith, podrzucił Perry’emu magazyn gitarowy, na którego rozkładówce znajdowała się kolekcja gitar Slasha z Guns N’Roses.

Dygresja: ja wiem, że to może być pewnym zaskoczeniem, ale istnieją magazyny, które mają rozkładówki i którymi faceci się jarają, mimo że nie ma na nich gołych bab.

Wracając do głównego wątku: wśród gitar Slasha Perry wypatrzył – czym Was pewnie nie zaskoczę – swoją ex. Perry zadzwonił do Slasha z propozycją odkupienia od niego gitary, ten jednak – mimo że był wielkim fanem Aerosmith – odmówił. I odmawiał za każdym razem, kiedy spotykał się z Joe. Odmawiał tak często i tak stanowczo, że obaj panowie w końcu przestali ze sobą gadać.

Aha – wspominałem, że większość z Was zapewne zna gitarę, o której jest mowa. Bo zna… o ile tylko większość widziała wideo do „November Rain” GN’R. To ta, którą wywija Slash.

Ostatecznie Slash dał gitarę Perry’emu na przyjęciu z okazji pięćdziesiątych urodzin tego drugiego, ku zaskoczeniu jubilata.

A teraz… zostawiamy za sobą historię rock’n’rolla i wracamy do teraźniejszości oraz do radosnych, bardziej maltretingowych tematów.

Gibson, kierując się potrzebą przybliżenia klasy instrumentu gitarzysty Aerosmith zwykłemu (acz raczej zamożnemu) zjadaczowi chleba oraz własnym interesem ekonomicznym, postanowił przygotować wierną kopię egzemplarza Perry’ego. Gitara została więc zważona, zmierzona i przestudiowana pod każdym możliwym kątem, a następnie – no cóż – sklonowana.

Oto ona:

gibson_vos

Po kliknięciu - większa wersja.

MSRP (manufacturer’s suggested retail price – cena detaliczna sugerowana przez producenta) wynosi dla takiej nowej gitary $10 351.

Tytułem wyjaśnienia: z moich obserwacji tego, co wyprawia się w Ameryce wynika, że jedyną funkcją ceny MSRP jest sprawić, by cena sklepowa wyglądała przy niej dobrze. Innymi słowy, producent „sugeruje” detaliście cenę absurdalnie wysoką po to by ten mógł pochwalić się przed klientem, jak bardzo z owej ceny producenta „zszedł”.

Tytułem dalszego wyjaśnienia i przybliżenia poziomu cen gitar: niedawno sam kupiłem sobie Les Paula od Epiphone’a. (Epiphone to taki biedniejszy brat Gibsona; zresztą Epiphone należy do Gibsona, co znaczy, że Gibson jest matką swojego tańszego brata. Co z kolei oznacza, że Edyp ze swoimi dokonaniami nawet nie wyszedł z obyczajowego przedszkola.) Mój Les Paul to przyzwoita gitara wyprodukowana w ojczyźnie lutników: Indonezji. Kosztowała jakieś 20 razy mniej niż nowy Gibson Les Paul model Joe Perry.

A teraz zagadka: gitara na fotce powyżej wygląda, jakby wyszła spod igły. Poniżej zamieszczam fotkę gitary, która wygląda jakby wyszła spod tasaka. Poobijana, poobcierana, pozdzierana. Szczególnie rozkoszne jest przetarcie do żywego drewna, przez warstwy lakierów, niedaleko pokrętła głośności.

gibson_aged

Obłupane brzegi, przetarcie przy prawym górnym pokrętle...

gibson_aged_det

Dla tych, którzy nie lubią się wślepiać: powiększenie z zaznaczonymi co bardziej spektakularnymi śladami erozji

Tak się składa, że obie te gitary są mniej więcej w tym samym wieku i żadna nie miała sławnego właściciela (co niemal automatycznie podnosi rynkową cenę instrumentu). Biorąc pod uwagę stopień poobijania drugiej gitary, jak myślicie – jaka jest różnica w cenie między egzemplarzem poobijanym i niepoobijanym?

Dam Wam chwilkę czasu na zastanowienie…

…ale niezbyt długą. Różnica wynosi prawie pięć tysięcy dolarów. I – część z Was pewnie dobrze się domyślała, chociaż wątpię, żeby ktokolwiek wykombinował prawdziwy powód – to ta druga gitara jest droższa. Bo owszem – druga gitara jest poobijana – ale jest ona poobijana fabrycznie!

Dodatkowe prawie pięć kawałków – i to baksów, a nie peelenów – trzeba wybulić, aby dostać gitarę, nad którą w sadystycznym widzie ktoś znęcał się tak, aby jej uszkodzenia – przetarcia, obicia, obtłuczenia, zadry i rysy – maksymalnie przypominały te, które zdobią obecnie gitarę Joe Perry’ego.

A gitary na obu zdjęciach są fabrycznie nowe (!).

Aha – jeśli ktoś by chciał, a dodatkowo jeszcze miał na podorędziu dodatkowe 3,5 tys. baksów, to może sobie zafundować gitarę z autografem gitarzysty. Oczywiście ta możliwość dotyczy tylko egzemplarza spod tasaka.

Coś mi się wydaje, że jeśli kiedykolwiek będę sprzedawał gitarę, najpierw pobawię się przy niej młotkiem i dłutem. Wygląda na to, że rynek gitar to dokładne zaprzeczenie rynku samochodów: im bardzie bita, tym lepiej.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z serwisu Gibson.com i nie jestem pewien, czy ich wykorzystanie przeze mnie jest legalne. Mam nadzieję jednak, że mi w razie czego Gibson wybaczy. W końcu jestem ich klientem, chociaż mam tylko taniego Epiphone’a.

Historia gitary pochodzi stąd, stąd i stąd – pojawia się tam co prawda trochę myląca informacja o tym, że chodzi o gitarę z ’58, ale to niemal na pewno błąd. Poza tym – dla zainteresowanych – historie opowiedziane przez Slasha i przez Perry’ego różnią się między sobą pewnymi szczegółami.